"David chce odlecieć"
Interesujący dokument, zaglądający za kulisy ruchu Medytacja Transcendentalna, powołanego do życia pod koniec lat 50-tych XX-ego wieku przez Hindusa Maharishi Mahesh Yogi'ego. Ruch ten, propagujący filozofię ćwiczeń medytacyjnych, jako drogi do doskonalenia się i osiągnięcia szczęśliwości, rozrósł się w ciągu dziesięcioleci w potężną i bogatą organizację, a do grona praktykujących uczniów Yogi'ego należały takie osobistości, jak John Lennon czy Mia Farrow. Dziś jednym z najgorętszych entuzjastów medytacji i zarazem czołowym propagatorem ruchu jest David Lynch.
David Sieveking, młody niemiecki filmowiec bez dorobku, w "David chce odlecieć" obnaża prawdziwe oblicze ruchu i jego nieżyjącego już założyciela i przywódcy, a także dobiera się do skóry Lynchowi. Medytacja Transcendentalna to w jego filmie organizacja sekciarska, bazująca na ludzkiej naiwności, a Lynch - jej zaślepiony (?) propagandysta. Mimo że Sieveking - który uczynił się także jednym z bohaterów filmu - nie wzbudził we mnie szczególnej sympatii, ani zaufania jako dokumentalista, pokazane przez niego fakty w większości wydają się bezsporne i są ciekawe dla kogoś, kto nie miał wcześniej o nich pojęcia. Drugą niezaprzeczalną wartością dokumentu są wypowiedzi Lyncha, niektóre - pasjonujące. Lynch wydaje się stać w tym filmie na straconej pozycji, ale czy tak jest rzeczywiście i czy wszystkie jego argumenty są dęte - osądźcie sami, moi drodzy kinomaniacy.
Podobno autor "Zagubionej autostrady" podejmował starania, aby nie dopuścić do premiery filmu, a teraz przygotowuje swój dokument-ripostę.
David chce odlecieć, reż. David Sieveking, Austria, Niemcy, Szwajcaria 2010
- - - - -
"Ajami"
Jak wieść niesie, do realizacji tego filmu twórcy przygotowywali się długo - przeszkolono setki amatorów na kursach aktorskich i dopiero z nich wybrano obsadę. Podobno film zmontowano z aż 80 godzin nakręconego materiału. Podobno wreszcie, realizacja ciągnęła się latami, co akurat niekoniecznie było okolicznością pożądaną.
Wszystko to w "Ajami" widać. Wielowątkowa historia o życiu w zamieszkanej przez chrześcijan, muzułmanów i żydów dzielnicy Jaffy w Izraelu, zdominowanej przez rodzinne gangi, imponuje znakomitym, realistycznym stylem opowieści. To jakby reporterski obraz życia w arabsko-żydowskim tyglu, dynamiczny, tętniący życiem, a przy tym, nie mamy wątpliwości, że film jest fabułą. Wszystko tu jest świetnie zaaranżowane, wyreżyserowane i zagrane.
Jednocześnie, daje o sobie znać, niestety, chaos w narracji. Niespodziewane porzucanie wątków, a nawet narratorów, dziwaczna achronologia, zdarzenia wyskakujące jak królik z kapelusza - niefrasobliwość w opowiadaniu wystawia cierpliwość widza na ciężką próbę.
Końcówka filmu próbuje nas przekonać, że "Ajami" to thriller, a cała historia od samego początku zmierzała do zaskakującego rozstrzygnięcia. To bardzo rozczarowujące - próba wepchnięcia opowieści w takie ramy wydaje się pomysłem na siłę i obniża rangę filmu.
Ajami, reż. Scandar Copti,Yaron Shani, Niemcy, Izrael 2009
- - - - -
"Jak zostać królem"
"Wyborcza" już dawno nie ogłaszała arcydzieła, nie pamiętam, czy po "Wojnie polsko-ruskiej" coś było, i oto jest, z Wysp Brytyjskich, wreszcie coś, co dorównało dziełu Żuławskiego.
Jak dla mnie - efekciarstwo pod nagrody i festiwale, nuda i wcale nie takie rewelacyjne aktorstwo, bo nawet z tej płaskiej historii można było wycisnąć więcej.
Nieco szerzej na temat filmu tutaj.
Jak zostać królem, reż. Tom Hooper, Australia, USA, Wielka Brytania 2010
- - - - -
"Ludzie Boga"
Kino dla szkół, opowiastka z katechizmu (choć oparta na faktach). Nie mam pojęcia, skąd tyle hałasu wokół tego filmu i tyle nagród, bo ta ciekawa tylko przez pierwsze pół godziny opowieść zaskakuje swoją naiwną apologetyką oraz słabym scenariuszem - gdyby ją choć skrócić o kilkadziesiąt minut, nie trzeba byłoby na siłę powtarzać scen i motywów.
Sednem tej historii jest przemiana, jaka dokonuje się w kilku zakonnikach - od zwątpienia do pełni wiary, pod wpływem nauczania duchowego przywódcy. Otóż ta przemiana jest przedstawiona bardzo naiwnie, zupełnie nierzekonująco i to stanowi o porażce filmu.
"Ludzi Boga" można postrzegać jako swego rodzaju kontrę dla "Pogorzeliska" (o tym filmie parę słów napisałem tutaj) - tam mordercy kobiet i dzieci mają na karabinach wizerunek Matki Boskiej, tu w konwulsjach umiera Chorwat, któremu islamscy terroryści poderżnęli gardło. Są to jednak różne filmy, w "Pogorzelisku" propaganda sączona jest w sposób bardziej perfidny i jest atrakcyjniej opakowana.
Ludzie Boga, reż. Xavier Beauvois, Francja 2010