pasażer pasażer
726
BLOG

[f] My, Polacy - debile, sprzedajne szmaty i złodzieje

pasażer pasażer Kultura Obserwuj notkę 2

 


Ktoś się nie poczuwa? No dobrze, może teza zbyt ogólna. Nie da się jednak zarzucić twórcom "Yumy", iż wysuwając takie twierdzenie, działają zupełnie bezpodstawnie. Sami bowiem dostarczają twardych dowodów, że przynajmniej dwa pierwsze z wymienionych przymiotów są naszym rodakom właściwe. Mamy zatem okazję oglądać niecodzienne zjawisko wyrobu kinematograficznego samopotwierdzającego swoje przesłanie.


Akcja "Yumy" rozpoczyna się w roku 1987, w przygranicznym miasteczku na zachodzie Polski. W smutnej, zapyziałej rzeczywistości PRL-u, młodzi bohaterowie doświadczają niemiłej przygody z udziałem radzieckich rezydentów. Dalsze losy bohaterów śledzimy już "kilka lat później", jak informuje podpis. Widz dysponujący elementarną wiedzą matematyczną i historyczną będzie jednak zaskoczony, że "kilka lat później" w obrazie Polski nie zmienia się zupełnie nic - jest tak samo szaro, nędznie i ponuro. Bohatera nie stać nawet na buty i musi chodzić w kartonowych "trupięgach", choć wychowuje się w rodzinie przeciętnej. Pojawia się za to sugestia, że do wspaniałej zmiany doszło po drugiej stronie granicy, gdzie przedtem "też była komuna". I rzeczywiście, za chwilę oglądamy bogate i czyste ulice Frankfurtu (nad Odrą!) i naszych polskich bohaterów, śliniących się i modlących do artykułów. Jeden z chłopaków wpada w ekstazę na widok nowych butów, zachwycona dżinsami dziewczyna zrobi striptease, aby je dostać. W takich warunkach, zgodnie ze swoją polską naturą, dodatkowo podbudowani ideologią, iż "Niemcy tyle nakradli w czasie wojny, że nigdy tego nie odbierzemy", nasi bohaterowie zaczynają "jumać", czyli kraść i przemycać towar do kraju. "Przemycać" zresztą to za duże słowo, po prostu go przewożą, bo celnikiem jest wujek, a wujek przecież też swój chłop, i Polak.


I dopiero od tego jumania w Polsce zrobiło się bogato i kolorowo! Jakby ktoś nie wiedział.


Przy okazji, udaje się obśmiać pewne mity i stereotypy, jak to Niemcy dziadkowi złote zęby wyrywali w Oświęcimiu itp., widzimy też, jak polscy patrioci golą głowę dziewczynie, która zaprzyjaźniła się z Niemcem i nie chce już przez rzekę wracać. Motyw z dziewczyną jest zresztą jednym z nielicznych śladów po próbach uczynienia z "Yumy" opowieści takiej, jak to zazwyczaj w kinach pokazują - żeby były różne wątki, rozwój akcji, punkty zwrotne. Próbach - nie wiem, czy prawdziwych, czy pozornych, ale na pewno zakończonych porażką. Warsztat osób pracujących przy "Yumie" jest na poziomie dna, dialogi i gra aktorska to zupełne drewno. (Są wyjątki, o tym niżej.) Klasyczny motyw "ostatniego seansu filmowego" jest tu rozwiązany tak, że w miejscowym kinie, po zakończonej projekcji wychodzi pan kierownik i wygłasza: "To był ostatni seans w naszym kinie. No cóż, znak czasu". Dialogi brzmią tak: - Nie przedstawisz mnie? - mówi dziewczyna na widok swojego absztyfikanta, przechadzającego się z kukłą kowboja. - Ale do kogo mówisz, bo nas jest dwóch? - on na to.


Ciekawą informację nt. "Yumy" podał w swoim tekście autor podpisujący się jako "obserwator", tutaj:

Niemcy nie chcieli dołożyć się do budżetu „Yumy” bo uznali film za antypolski. Polski Instytut Filmowy na antypolski film, pieniądze dał.

Jeśli ta informacja jest prawdziwa, to przychodzi mi do głowy następująca historia. Ktoś chciał zrobić film, ale nie wiedział, skąd wziąć pieniądze. Był jednak zorientowany w polskiej kinematograii ostatniego okresu i wiedział, jakie projekty doczekują się realizacji. Postanowił załapać się na trend i wymyślić scenariusz, za który zapłacą Niemcy. Miał jednak za mało oleju w głowie, aby przewidzieć, że Niemcy nie zapłacą za propagandę prymitywną, nachalną i głupią, czyli za bubel. A przecież to oczywiste - propaganda musi być dobrej jakości, a Niemcy swoją uprawiają w sposób bardzo profesjonalny i wyrafinowany, tak jak w "Lektorze". Ponieważ jednak autor wykonał już tyle pracy, pomyślał, że szkoda, w końcu nie często się trafia gotowy scenariusz. Jego pogląd podzielił PISF i, zamiast Niemców, pieniądze dał.


Oglądając "Yumę" w kinie zastanawiałem się, czy kiedykolwiek w historii na polskich ekranach można było zobaczyć coś równie nachalnie, prymitywnie antypolskiego, nie wyłączając z rozważań czasów okupacji niemieckiej. Biorąc pod uwagę tę niemiecką "solidność", o której napisałem powyżej - mam wątpliwości. Nie wiem, na ile świadomi ostatecznego efektu byli artyści zatrudnieni przy "Yumie", w tym aktorzy. Faktem jest, tak czy owak, że tym razem ich partycypacja przekracza granicę nie tylko złego smaku i nie tylko sprzedawania się do durnych komedii. Na szczególną uwagę zasługuje udział Tomasza Kota, a sam aktor - chyba też na współczucie. Gra tu mocno, serio, przed premierą pojawiały się informacje, że schudł dla roli. Tomasz Kot to zwierzę aktorskie i szuka możliwości pogrania sobie, gdzie tylko się da. Niestety, takich okazji dostaje bardzo mało. Tutaj cały jego wysiłek idzie w błoto i daje kuriozalny efekt tworzenia kreacji w produkcji gadzinowej. Niejasny jest udział Kazika w przedsięwzięciu - nagrał piosenkę do reklamówki, i to chyba w dwóch wersjach, ale ta muzyka w "Yumie" nie pojawia się.
 


- - - - -

Yuma, reż. Piotr Mularuk, Czechy, Polska 2012   img
 

pasażer
O mnie pasażer

Produkty, których reklama pojawia się powyżej, to badziewie. Nie polecam. Zdjęcia: © pasażer. Kopiowanie zdjęć z bloga w celach innych niż prywatny użytek domowy wyłącznie za zgodą autora. Po co się powtarzać: → Prawicowa publicystyka środka w formacji młyna → Szkodliwość promieniowania radioaktywnego - cicha rewolucja → Rura II. Decydujące starcie → Kiedy EU-Salon? W kinach:                      zobacz ->  Więcej filmów Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom     Operacja Argo   Anna Karenina  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura