pasażer pasażer
554
BLOG

Sławomir Idziak, "Węże" i cienkość polskiej krytyki filmowej

pasażer pasażer Kultura Obserwuj notkę 7

 

Grupka publicystów wymyśliła sobie "Węże", nagrodę dla najgorszego polskiego filmu, z założenia odpowiednik hollywoodzkich "Złotych Malin". W pierwszej edycji najwięcej nagród otrzymały filmy "1920 Bitwa Warszawska" oraz "Wyjazd integracyjny". Po ogłoszeniu wyników, jednym z nielicznych chyba, którzy publicznie zaprotestowali przeciw plebiscytowi i jego rozstrzygnięciom, był uznany twórca zdjęć filmowych, także zdjęć 3D do "Bitwy" - moim zdaniem znakomitych (uwaga: nagroda w Gdyni), Sławomir Idziak. Pan Sławomir stanął w obronie swojego filmu, a przede wszystkim w obronie kina polskiego w ogóle.


Wypowiedzi Sławomira Idziaka (obszerną można znaleźć tu) z jednej strony rozczarowują, pewnym chaosem argumentacji i nie tylko, z drugiej - zawierają kilka bardzo trafnych uwag na temat samej nagrody "Węży" i polskiej krytyki filmowej w ogóle. Są więc interesującą bazą do rozważań na wspomniane tematy.


Najpierw o tym, co w wypowiedziach Sławomira Idziaka rozczarowuje. Przede wszystkim, trudno zrozumieć, dlaczego przyjął postawę solidarności z polskim filmowym badziewiem, tzw. "polskimi komediami". To jest przecież zaraza, którą krytyka rzeczywiście powinna tępić, o wiele mocniej, niż to robi teraz. Ostra wypowiedź Raczka nt. "Kac Wawa" to zdecydowanie za mało - jej rozdmuchanie służy jako alibi dla polskiej krytyki, która w rzeczywistości ma ogromny problem z napisaniem jakiejkolwiek złej recenzji. Dzieje się tak, ponieważ omówienia prasowe stały się częścią przemysłu dystrybucyjnego. Pan Idziak zdaje się tego nie dostrzegać i powiela stereotypy o "wybrzydzających krytykach", stereotypy już dawno nieprawdziwe.


Po drugie, pan Sławomir postuluje rozciągnięcie parasola ochronnego nad młodymi twórcami, których całe rzesze co roku opuszczają polskie szkoły filmowe, "należy im zatem zapewnić jakąś pracę". Jednocześnie pan Idziak ubolewa nad ubogimi budżetami polskich filmów. Nie widzę powodu, dla którego krytyka miałaby oszczędzać młodych filmowców, jeśli robią filmy byle jakie, nie przemyślane, bezsensowne. A dofinansowywanie przez PISF marnych produkcji z pewnością powoduje, że brakuje pieniędzy dla twórców utalentowanych. Zamiast martwić się, co absolwenci szkół filmowych mają ze sobą robić, należałoby raczej ilość tych absolwentów ograniczyć. Nie jest też prawdą, że za małe pieniądze nie można zrobić dobrego filmu - niech będzie to film mniej widowiskowy, ale niech mówi coś sensownego, niech opowiada spójną historię, niech sprawnie posługuje się językiem filmowym, niech ma scenariusz napisany od początku do końca.


Tyle zastrzeżeń. Teraz o tym, gdzie Sławomir Idziak trafia w punkt. Po pierwsze - marność przedsięwzięcia o nazwie "nagroda Węży". Wybór kategorii i nominacje do nich wyraźnie wskazują, że jest to plebiscyt stworzony z myślą o tym, aby dokopać filmowi Hoffmana. Jeszcze bardziej dokopać, bo już i tak film został zjechany równo, z wyjątkową, niespotykaną dla polskiej krytyki zgodnością. Nawet "Jak się pozbyć cellulitu" i jemu podobne nie miały tak zgodnych opinii - zawsze znalazły się tytuły, na łamach których pisano, że owszem, "można polecić". W plebiscycie nie uwzględniono całej masy chłamu, który powstał w Polsce w ostatnim roku (kontynuując trend z lat poprzednich). Podobno w "Wężach" ma chodzić tylko o "kino popularne", bo "z kinem artystycznym jest już w Polsce jakoś". Jak zatem rozumiem, z wyjątkiem "komedii", całą resztę filmowych bubli potraktowano jako "kino artystyczne" i dlatego w konkursie nie rozpatrywano. To bardzo wygodne dla wielu "ludzi kina", tworzących w ciszy i spokoju filmy, o których nikt nie słyszał, nikt ich nie ogląda i nikt nie uwzględnia w plebiscytach na największy kicz.


I wreszcie rzecz nieco osobna, którą jednak nasz znakomity oparator bardzo trafnie spostrzegł przy okazji rozmowy o "Wężach". Polscy krytycy filmowi, jak zauważa Sławomir Idziak, mają tendencję do pisania przede wszystkim o fabule, dramaturgii filmu, ich recenzje składają się, niejednokrotnie, w 90% z opisu literackiego. Pozostają natomiast ślepi na walory artystyczne, wizualne. I to jest prawda. W moim odczuciu jest jeszcze gorzej - recenzje często dotyczą wyłącznie problematyki filmu, jak tę problematykę udało się przełożyć na język kina natomiast, pozostaje tematem niewygodnym, jakby nieprzyzwoitym wręcz. Nieporadność filmowa, niespójność scenariusza, brak dynamiki, anemiczne aktorstwo, czy z drugiej strony - znakomity rytm opowieści, świetne operowanie obrazem - to nie są ulubione tematy polskich krytyków. W rezultacie, zamiast recenzji czytamy omówienia zagadnień w filmie poruszonych, często bardzo dobre, głębokie i dużo lepsze niż sam film - recenzent zapomina tylko dodać, że do kina nie po co już iść. Krytycy są skłonni pisać bardzo podobne omówienia takich filmów jak "Galerianki" i "Trzynastka", bo one są mniej więcej o tym samym, nie zauważając przepaści jakościowej między realizacjami. Ta przykra ułomność polskich recenzentów daje czasem też taki efekt, że choćby nie wiem jak się starali, nie są w stanie napisać o filmie bez ujawniania point, mimo że pięć razy się zarzekają, że "nie mogą za dużo zdradzić".

 

pasażer
O mnie pasażer

Produkty, których reklama pojawia się powyżej, to badziewie. Nie polecam. Zdjęcia: © pasażer. Kopiowanie zdjęć z bloga w celach innych niż prywatny użytek domowy wyłącznie za zgodą autora. Po co się powtarzać: → Prawicowa publicystyka środka w formacji młyna → Szkodliwość promieniowania radioaktywnego - cicha rewolucja → Rura II. Decydujące starcie → Kiedy EU-Salon? W kinach:                      zobacz ->  Więcej filmów Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom     Operacja Argo   Anna Karenina  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura