Jarosław Kaczyński, decydując się zabrać głos w sprawie Euro 2012 i bojkotu Ukrainy, był w komfortowej sytuacji. Mógł wysunąć dowolną tezę i dla każdej znaleźć liczne punkty oparcia w głosach na forum publicznym już wypowiedzianych. Dziś bowiem na temat właściwego sposobu postępowania wobec Ukrainy mówi się wszystko, wszystko naraz, a obok siebie funkcjonują fakty i tezy, powiedzmy, niezbieżne. Zarzut, jaki postawiono pani Tymoszenko, i w związku z którym skazano, nie jest dla niektórych przeszkodą, aby twierdzić, że uwięzienie pięknej Julii jest działaniem prorosyjskim. Ogłasza się, że bojkot mistrzostw wpycha Ukrainę w objęcia Rosji, jak i że w te objęcia wpycha brak bojkotu. Nie jest też wcale jasne, co "w objęcia Rosji" znaczy, czy to się bardzo różni od "w objęcia Niemiec" lub "w objęcia UE", a w związku z tym, czy to dobrze, czy źle, że Ukraina miałaby w te objęcia pójść.
Mógł zatem Kaczyński powiedzieć cokolwiek, byle niespodziewanie, i w ten sposób trafić na czołówki, tak żeby w majówkę na ekranach nie tylko ciągle Komorowski i Komorowski. I udało się. Także w Salonie - szef grzmi, że "polityczna głupota", on przecież miał dużo lepszy plan, żeby naciskać mocno, ale po cichu, czy może odwrotnie, głośno, ale nie za silnie, nie pamiętam.
Oprócz zainteresowania mediów, wypowiedź Kaczyńskiego wywołała jeszcze inny, bardzo ciekawy efekt. Oto przekaźniki wiodące, kierując się antypisowskim imperatywem, naruszyły tabu - odblokowano (przynajmniej na chwilę) temat ewentualnej rzeczywistej winy pani Tymoszenko. Jednemu redaktorowi tvn24, w rozmowie z posłem PiS-u, wyrwało się nawet "ale przecież pani Tymoszenko została skazana prawomocnym wyrokiem!" No proszę, a sądziłem, że żaden szanujący się dziennikarz w naszym kraju na ten temat nigdy hamletyzować nie będzie, podobnie jak żaden szanujący się polityk. Dotychczas bowiem polityczny charakter uwięzienia pani Tymoszenko był dogmatem. Jak to jednak w życiu - nie masz takiego dogmata, na którego lepszy się nie znajdzie.