Nie ma się co natężać. Von Trier to popeliniarz jest, i tyle. Czasem, natomiast, ta popelina ciekawsza mu wyjdzie, a czasem zupełnie niestrawna. "Melancholia" to szczęśliwie ten pierwszy przypadek, bo choć ulepiona ze znanych, przetrawionych przez kino motywów, dobranych nieco chaotycznie, to ujęta w formę świeżą i dość atrakcyjną.
W pierwszej części filmu bazą do opowieści jest przyjęcie weselne. Widzowi przelatują przez głowę wszystkie znane filmowe wesela i uroczystości - Altmana, Vinterberga, a specjalnie Zanussiego, którego "Kontrakt" wydaje się bliski "Melancholii", klimatem, wkradającą się w umysły bohaterów egzystencjalną trwogą. Von Trier nie grzeszy tu oryginalnością, nie rozpieszcza przekonującą narracją, ale cieszą oko sprawna realizacja i dobre aktorstwo. W tej części gwiazda Kirsten Dunst błyszczy pełnym blaskiem.
Druga część jest znacznie słabsza, rozwodniona i wystawia cierpliwość widza na próbę. Dunst usuwa się na drugi plan, na pierwszy wychodzi Charlotte Gainsbourg - niestety, to już nie to. Czekamy, trochę się nudząc, na finał, który, owszem, wielce jest efektowny, prawie jak w "Zabriskie Point", tylko muza nie ta. "Dogmatyczne" podejście do ścieżki dźwiękowej von Trier odpuścił sobie na dobre, popadając w drugą skrajność, czyli - bierzemy widza za twarz muzyką głośną, patetyczną i sztampową.
Skąd aż cztery wagoniki? Sam nie jestem pewien, ale to chyba Kirsten Dunst. Mam do niej słabość. Jest jedną z nielicznych w kinie osobowości ekranowych.
- - - - -
Melancholia, reż. Lars von Trier, Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy 2011