"Erratum"
Najlepszy z dzisiejszego zestawu, więc oczywiście nie można go nigdzie zobaczyć. Mam nadzieję, że w końcu trafi jednak do dystrybucji, a warto napisać o nim już dziś, bo to jeden z nielicznych godnych polecenia filmów w tym sezonie, nie tylko wśród filmów polskich. Dobre kino, skłaniające do refleksji nad minionym polskim dwudziestoleciem, w wymiarze państwowym i w wymiarze jednostki. Pesymistyczny, ale nie pozbawiony humoru. Co ważne, bo dziś rzadkie, nosi znamiona osobistej wypowiedzi reżysera, nie jest zmiksowanym pod festiwale i nagrody mdłym koktajlem (choć zdobył nagrodę na ostatnim WFF).
Niektórym podoba się w "Erratum" symboliczny finał, dla mnie to raczej zakończenie zastępcze, przez co film, niestety, sprawia trochę wrażenie urwanego. Z tego też powodu i ja urywam jeden wagonik z mojej oceny.
Erratum, reż. Marek Lechki, Polska 2010
- - - - -
"Hej, skarbie"
Na dobrą ocenę zapracowała znakomita robota od strony wizualnej, ekspresja obrazu, świetnie oddany klimat Harlemu, w szczególności życia w patologicznej rodzinie w Harlemie. Poza tym, film przerysowany, efekciarski, posługujący się sztampą, niekoniecznie dobrze grany. Bardzo dyskusyjny Oscar dla Mo'Nique w roli matki - domowe awantury z jej udziałem nie wypadają przekonująco, choć końcowy monolog rzeczywiście wbija w fotel.
Film ma charakterystyczną, irytującą cechę adaptacji książek - czujemy istnienie jakiejś "ciemnej materii", tzn. rzeczywistości, która ma wpływ na opowiadaną historię, ale której nie ma w filmie. Najmocniej ten efekt daje się we znaki w części środkowej, która niespodziewanie jest niemalże radosna - ta zmiana wydaje się niedostatecznie wytłumaczona, sztuczna. Zamiast przekonującego wytłumaczenia mamy, na domiar złego, propagandziarskie frazesy antyrodzinne i prohomoseksualne.
Mocnym punktem filmu jest konkluzja, wyrażona w sposób wyrazisty i poruszający - każdy potrzebuje miłości, a jej deficyt rodzi zło. Banał, ale ważny.
Jak przystało na nr 2 w zestawie, film poniekąd grany, tzn. w Warszawie można go zobaczyć w jednej, dusznej salce Kinoteki.
Hej, skarbie, reż. Lee Daniels, USA 2009
- - - - -
"Sekret jej oczu"
Oto właśnie typowy koktajl festiwalowy, i to przyrządzony ze znawstwem - na koncie Oscar 2010 za najlepszy film nieanglojęzyczny. Przepraszam za brzydkie słowo, ale film jest robiony od dupy strony, tzn. od ustalenia, czym ma epatować, a nie - o czym ma być i jaki ma być jego przekaz. Składniki wybrano następujące - historia kryminalna, jako baza, do tego romantyczna miłość, coś o karze śmierci, o brzydkości reżimu i ładności demokracji, a także obowiązkowe dziś w kinie przepychanki międzypłciowe.
Coraz częściej, pisząc o nowych filmach, trzeba sięgać po epitet "telenowelowy", tak jest i tym razem. Mydlanooperowy wyraz mają tu niektóre role, dziwnie drewniane i płaskie, a także wiele naiwnych i naciąganych rozwiązań scenariuszowych, jak choćby banalny podstęp użyty w kluczowej scenie przesłuchania, czy sposób, w jaki śledczy natrafiają na różne ślady, pozwalające na postępy w śledztwie.
Nie przypadła mi do gustu także scena włamania do domu matki domniemanego zabójcy - w filmie, który ma pewne zapędy moralizatorskie, śledczy sądowi dokonują włamania, my mamy na to patrzeć z pobłażliwością, że takie fajne z nich chłopaki, a w dodatku śmiać się z żarciku, jak to nadgorliwy piesek dostaje kopa i skamląc wylatuje w powietrze. Czy to kontekst reżimu politycznego jest usprawiedliwieniem dla takiego działania? Może, ale z pewnością tej intencji nie da się stwierdzić - również i tu, jak w "Hej, skarbie", daje o sobie znać "ciemna materia" - przeczuwamy istnienie pewnych wyjaśnień i dopełnień, lecz nie ma ich w filmie (są zapewne w książce).
Coś z filmu ratuje piękna Soledad Villamil, w roli cud-szefowej. Pięknie zagrała tęsknotę, to miłosne podciśnienie, któremu sami byśmy chętnie się poddali, a ten jełop bohater..., ech.
Sekret jej oczu, reż. Juan José Campanella, Argentyna, Hiszpania 2009
- - - - -
"Skrzydlate świnie"
Miło widzieć w polskim kinie porządną robotę operatorską, dobre tempo, sprawne aktorstwo, miłe oku seksowne oblicza (Gorczyca), dobrą oprawę muzyczną, autentyzm ujęć. Taki ten film jest do połowy. Żal widzieć znów w polskim kinie niedostatek sensu, brak zdecydowania, rozchwianie gatunkowe, spadek tempa, dłużyzny, mizerię dramaturgiczną - taki ten film jest w drugiej połowie.
Gdy oglądamy początkową sekwencję, znakomicie zrealizowaną, w której od wewnątrz, bez żadnego dystansu i komentarza odautorskiego, oglądamy, na czym polega kibolstwo i stwierdzamy, że może ma to większy sens, niż się nam wcześniej zdawało, odbieramy to jako coś kontrowersyjnego, ale autentycznego i czekamy, co z tego będzie dalej. Widać od razu szanse na ciekawy rozwój historii, że może coś o piłkarskich przekrętach zobaczymy, co będzie skonfrontowane ze ślepą wiernością kibiców. Potem, gdy okazuje się, że jednak nie, pojawia się inna ciekawa perspektywa - że oto zobaczymy starcie nowobogackiej tandety z tradycją, a wreszcie, że będziemy świadkiem tragedii bohatera stojącego przed wyborem - kasa czy wierność swojemu środowisku. Coś z tych dwóch ostatnich koncepcji było w zamyśle reżyserki, ale wypaliło z hukiem kapiszona. Dramat został obrócony w żart, przemiana prostego kibica, "swojego chłopaka", w chłodnego, wręcz cynicznego, i inteligentnego organizatora jest zupełnie niewiarygodna, podobnie jak niektóre relacje rodzinne i partnerskie (chłopak, który pakuje swoją dziewczynę do bagażnika i z kolesiami robi jej zdjęcia, sorry, do tego trzeba by o wiele więcej dramatyzmu lub całkowicie prymitywnych bohaterów). Wysilone dowcipy nie śmieszą i pojawiają się, gdy wcale ich nie oczekujemy (ma być komedia! tak jest na plakacie).
W sumie, wygląda mi to na produkcję popularyzującą rozgrywki piłkarskie, z doklejonym wątkiem "dojrzewania" i gołą dupą Małaszyńskiego jako akcentem mającym przyciągnąć uwagę.
Skrzydlate świnie, reż. Anna Kazejak-Dawid, Polska 2010
- - - - -
"Chrzest"
Wypracowany i dopracowany, tylko w jakim celu i w jakiej sprawie?
Dzięki bardzo mocno w ryzach trzymanej konwencji plastycznej i wyrazistej grze aktorskiej, film ten stwarza pozory mocnego, ważnego filmu, na dobrym, "zachodnim" poziomie. Są tu i nasi polscy mafiozi (Woronowicz potwierdza swoją klasę) i nasz polski sadyzm w monstrualnie brutalnej scenie. Czy pod tą warstwą filmowego efekciarstwa jest coś sensownego? Nie udało mi się znaleźć.
Aż trudno uwierzyć, że scenariusz powtarza dziwaczny schemat z "Mojej krwi", i to nawet w pewnych szczegółach, jak niespodziewany napad zazdrości bohatera w stosunku do swojego "zastępcy" i bójka (czy to ma robić za zwrot akcji, czy jak?)
Niezrozumiałość i niewiarygodność całej historii - to jest główny problem filmu. Dramat rozgrywa się, wzorem klasycznej tragedii, w kręgu paru osób, lecz przy zawiłości scenariusza daje to skutek taki, że na jedną postać przypada zbyt wiele, czasem sprzecznych lub nielogicznych, cech i zachowań.
Wolałem już "Moją krew", i to pod każdym względem - zarówno nie tak sterylnej strony wizualnej, jak i ciekawszego i bardziej wiarygodnego niż w "Chrzcie" obrazu środowiska.
Chrzest, reż. Marcin Wrona, Polska 2010