pasażer pasażer
81
BLOG

[f] Wczesny Forman na odwyrtkę

pasażer pasażer Kultura Obserwuj notkę 0

 

Dość niezwykły film trafił właśnie na ekrany kin, z dużym opóźnieniem zresztą, bo dopiero 3 lata po swoim powstaniu. "Na ekrany kin" to może też za dużo powiedziane, bo na razie chyba tylko na jeden ekran w Warszawie. Tym filmem jest "Benek" w reżyserii Roberta Glińskiego. Film oparty na pierwszorzędnym pomyśle, z ogromnym potencjałem w scenariuszu - wielka szkoda, że niestety, słabo zrealizowany.


"Benek" opowiada o ekonomicznej i społecznej degrengoladzie Śląska w III Rzeczpospolitej - temat niby zgrany, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć dobrego, ważnego filmu, rozprawiającego się z tą problematyką. Autorzy scenariusza, Jerzy Morawski i Irena Morawska, jako pierwsi chyba, a w każdym razie jako jedni z nielicznych, podjęli próbę chwycenia byka za rogi, pokazania nie tylko, że jest źle, smutno i rozpaczliwie, ale także dotarcia do sedna problemu. I to nie tylko problemu Śląska, lecz tak naprawdę w ogóle Polski po roku 1989. Przynajmniej, o taką próbę ich podejrzewam.


Coś jednak nie wyszło, coś się gdzieś rozmyło, zabrakło zdecydowania, może dopracowania scenariusza, na pewno - dobrej realizacji. "Benek" jest filmem nieokreślonym stylistycznie i to jest jego poważna wada. Dystrybutor mówi nam, że to komedia, można też gdzieniegdzie usłyszeć, że ten film pokazuje problemy Śląska lekko i z humorem, a nawet, że to ciepłe i optymistyczne kino. Nie oddaje to prawdziwego charakteru tej produkcji - być może tylko zamiar, który udał się mniej niż połowicznie. Po pierwsze, tragizm i beznadziejność sytuacji, w jakiej znaleźli się górnicy, są tu przedstawione tak skrajnie i jaskrawo, jak chyba w żadnym innym filmie dotąd. To jest zupełnie serio i nie jest nigdzie odwołane, nawet jeśli wraz z upływem czasu narracja staje się lżejsza i bardziej zdystansowana. Mam zresztą problem z rozpoznaniem, czy tak czarny obraz jest prawdziwy. Zaś co do "komediowości" - w początkowej fazie filmu zdarzają się próby wprowadzenia elementów komediowych, ale są całkowicie drewniane, nieudane i odbieramy je jako obce ciało. Śmieszniej, a także w ogóle lepiej i ciekawiej, robi się wraz z rozwojem akcji, jeśli jednak zaczynamy się śmiać, to z powodu narastającego poczucia absurdalności tego, co widzimy na ekranie, absurdalności, która nas zaskakuje i zdumiewa. Śmiejemy się z powodu odkrycia w tym, co widzimy, karykaturalnego i groteskowego odbicia "Aż poleje się krew" w krzywym zwierciadle polskiej niedorzeczności. To jest komiczne, ale też przerażające, to humor pełen sarkazmu i zjadliwości. Jeśli w zamierzeniu miała być "zwykła" komedia, traktująca temat z dystansem i lekko - to nie wyszło.


Narracja w "Benku" jest niezdecydowana i nieprzekonująca. Wiele w niej niezgrabności, naiwności, np. słabo nakręcona scena w barze, gdy mafiozi próbują okraść bohatera z właśnie odebranej odprawy - trudno zrozumieć logikę postępowania Benka, brakuje też napięcia i prawdziwego odczucia zagrożenia. Puenty w filmie wybrzmiewają blado, niekiedy można się nie zorientować, że dzieje się coś dla przebiegu akcji istotnego. Sposób opowiadania trochę przypomina film telewizyjny, trochę paradokument, trochę etiudę studencką, razi szkolnością - pani w pośredniaku ni stąd, ni zowąd zwraca rozmowę ku dziewczynom i tańcowi, jest to bowiem potrzebne, aby wprowadzić kolejną scenę. Następnie migawka, jak bohater ćwiczy kroki tańca, i już potem prosi swoją wybrankę na zabawę, i tak dalej, kilkanaście minut linearnie opowiedzianych perypetii bohatera, w krótkich scenkach. Zbyt to zdawkowe, zbyt hasłowe. Do tego fragmenty, motywy, które wyglądają jak odpady montażowe, pozostałości z porzuconych pomysłów, np. motyw Benka próbującego zarabiać jako playboy - nie mam pojęcia, po co to zostawiono. Ogólnie - duża nieporadność. Zbyt duża, jak na znanego reżysera.


Szkoda też, że mając do dyspozycji świetnych aktorów, którzy udowodnili w tym filmie swój talent, Andrzeja Mastalerza - aktora zdecydowanie niewykorzystanego w polskim kinie, Zbigniewa Stryja, Krystynę Rutkowską-Ulewicz, a także w roli głównej Marcina Tyrola, który miał tu swój bardzo dobry debiut, reżyser nie stworzył bardziej wyrazistych postaci. Gdy mowa o aktorach, odnotujmy udział w epizodzie Izabeli Dąbrowskiej, która robi ostatnio zasłużoną karierę - ta niewielka rólka potwierdza jej umiejętności.


Jeżeli szukać jakiegoś usprawiedliwienia dla formuły filmu, jakiegoś dla niego alibi w historii kina, to mi przychodzi do głowy "Pali się, moja panno" Formana, z którym "Benka" łączy groteska i "czeski", ciepły rodzaj opowiadania - mimo wszystko ten rodzaj narracji dochodzi w "Benku" do głosu, zwłaszcza pod koniec. Mamy tu jednak do czynienia z bardzo zabawnym, znów zaskakującym, odwróceniem wymowy filmu Formana. Tam był absurdalny chaos działań zbiorowości zdezorganizowanej brakiem motywacji i odpowiedzialności, zjadliwa parodia socjalizmu realnego. W "Benku" - przeciwnie, bohaterzy ni mniej, ni więcej, tylko na gruzach pozostawionych przez kataklizm mafijnego kapitalizmu, zaczynają sobie pomalutku odbudowywać peerelik, który jawi się tu jako ostoja ładu, sprawiedliwości społecznej, a także, co istotne - kultury.


Mimo wszystkich słabości, "Benek" jest próbą godną zauważenia. Bez wątpienia to film o czymś ważnym, pozostawiający widza w zadumie. Jego scenariusz udowadnia, że tematy leżą na ulicy, tylko nikt ich w polskim kinie nie podejmuje, albo podejmuje nieumiejętnie.


Aha, i uwaga - aktorzy gadają galantno po ślunsku, bez ściemy, trzeba się chwilami skupić, żeby się połapać.

 

W kinach także "Green Zone", bardzo porządnie zrealizowany film wojenny, dynamiczny, z wartko rozgrywającą się akcją. Przesłanie ogólne klarowne - amerykańska ściema nt. irackiej broni chemicznej. Mechanizmy, elementy tej ściemy pokazane bardzo czujnie (taki szczegół - plan rozmieszczenia rzekomej broni chemicznej, którym posługuje się bohater, dowódca oddziału, ma wygląd typowej prezentacji biznesowej wygenerowanej za pomocą wiodącego oprogramowania). Wyborna rola Grega Kinneara jako kroczącego po trupach i wojnach karierowicza (cóż za niespodzianka!). Matt Damon także poradził sobie bardzo dobrze.


Natomiast mam wątpliwości co do przebiegu wydarzeń i motywacji postaci - raz, że trochę ciężko nadążyć (jeśli ktoś nie przepada za "rozedrganą kamerą", to może filmu nie polubić), dwa - można mieć zastrzeżenia co do ich sensowności i prawdopodobieństwa. Trochę ten film się rozpada na dwie warstwy - historyczno-demaskatorską i czysto sensacyjną, a ta druga, niekoniecznie z korzyścią dla całości, stanowi większość "objętościową".

 

- - - - -

"Benek", reż. Robert Gliński, Polska, Austria 2007  

"Green Zone", reż. Paul Greengrass, USA, Wielka Brytania, Francja, Hiszpania  2010  

 

pasażer
O mnie pasażer

Produkty, których reklama pojawia się powyżej, to badziewie. Nie polecam. Zdjęcia: © pasażer. Kopiowanie zdjęć z bloga w celach innych niż prywatny użytek domowy wyłącznie za zgodą autora. Po co się powtarzać: → Prawicowa publicystyka środka w formacji młyna → Szkodliwość promieniowania radioaktywnego - cicha rewolucja → Rura II. Decydujące starcie → Kiedy EU-Salon? W kinach:                      zobacz ->  Więcej filmów Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom     Operacja Argo   Anna Karenina  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura