pasażer pasażer
294
BLOG

[f] Doskoczyć do kina środka

pasażer pasażer Kultura Obserwuj notkę 6

 

W Polsce powstają dwojakiego rodzaju filmy - takie, wokół których robi się wielkie halo, i takie, wokół których się nie robi. Prawdą jest też, że w Polsce czasem, bardzo rzadko, powstają filmy na dobrym poziomie. Zła wiadomość dla polskiej kinematografii jest taka, że te nieliczne dobre filmy to nigdy nie są te, wokół których robi się wielkie halo.

Taka sytuacja jest charakterystyczna dla kilku ostatnich lat. Nowy film Jana Kidawy-Błońskiego "Różyczka" nie będzie pewnie stanowił tu wyłomu - już daje się odczuć chłód, z jakim odnosi się do niego "środowisko", głosem i piórem etatowych recenzentów. "Różyczka", podobnie jak poprzednio "Zero" czy "Generał Nil", film o spójnym, solidnie napisanym scenariuszu (Maciej Karpiński do spółki z reżyserem), określonym temacie, przemyślanej konstrukcji, niedrewnianych dialogach, dobrze skreślonych i pierwszorzędnie zagranych postaciach, pozbawiony przegadanych dłużyzn, a przy tym znakomity w obrazie i dźwięku - popełnia foux pas, pojawiając się w naszym kinowym grajdołku, niczym nieproszony dziwoląg. Kłopot próbuje się neutralizować określeniami "kino komercyjne", "nieco przestarzałe", "kino środka", aczkolwiek, owszem (phi!), "sprawnie zrobione". "Kino środka" - śmieszna klasyfikacja w sytuacji, gdy polskie "kino wysokie" udają marne gnioty.

Krytycy piszą o "Różyczce" jakby mieli klapki na oczach. Nikt nie widzi rewelacyjnej roli Więckiewicza, chociaż wielu zachwycało się kilkoma jego scenkami w "Domu złym", w roli śmiesznego pijanego prokuratora. Nikt nie widzi znakomitej roboty operatorskiej Piotra Wojtowicza, choć cmokano z zachwytu nad zdjęciami do "Rewersu", zwłaszcza nad "mistrzowskim montażem z materiałami archiwalnymi". Tego rodzaju zabieg zastosowano także w "Różyczce" i jest on nie gorszej jakości niż w "Rewersie", a w moim odczuciu jest ciekawszy i na pewno bardziej dynamiczny. Nikt wreszcie nie zauważa pełnej świeżości i oryginalnego uroku postaci Kamili, stworzonej przez Magdalenę Boczarską.

Z kolei w drugą stronę, gdy przychodzi do czepiania się, to już się czepną wszystkiego. Że niewystarczająca głębia psychologiczna. No tak, nie ma tu wielkiej głębi psychologicznej, ale i gatunek nie ten. To dramat obyczajowy, polityczno-sensacyjny, a nie psychologiczny. Nie wchodzimy więc głęboko w motywy postępowania, ale też - nie ma tu niczego nieprawdopodobnego - wszystko możemy sobie dopowiedzieć sami, a odpowiednie ku temu tropy i sygnały w filmie są.

Siedząc w kinie na "Różyczce", w wypełnionej po brzegi sali, wpadłem w zadumę. Jak to możliwe, że komuś jeszcze się chce? Że inwestuje w rzemiosło filmowe, a nie zleca "zrobienia" filmu firmie pijarowskiej, która nocami pompuje oceny na portalach filmowych oraz tłucze komentarze w rodzaju

Bardzo fajnie się oglądało, aktorzy dobrani do ról idealnie, warto iść do kina, ogólnie 9/10.

albo

Super, świetny film!!! Widziałem go na pokazie przedpremierowym i na prawdę polecam każdemu. Bardzo fajna obsada, ogólnie fajny klimacik.

Czyżby były w Polsce jakieś dwie różne publiczności? Ta której wystarcza chłam i ta prawdziwa, dająca sobie poufnie znać, gdzie na mieście jest prawdziwy towar? A może w podziemnym obiegu kolportowane są też gazetki, w których pisane są prawdziwe recenzje?
Pozostaję z nadzieją, że tak dobra jakość tego filmu, traktującego o wydarzeniach marca 1968, nie jest wynikiem jakiegoś sponsoringu politycznego, lecz wiary jego twórców, iż warto jeszcze robić kino.

Nie twierdzę, że "Różyczka" jest filmem doskonałym. W końcówce popada nieco w banał - niektóre rozwiązania można było sobie darować, podobnie jak "obowiązkowego" polskiego antysemitę, wygłaszającego standardowy tekst.

I jeszcze jedno - polskie kino przyzwyczaiło nas do tego, że dialogi albo są na granicy słyszalności, albo tę granicę przekraczają i stają się całkiem nieczytelne. Można nawet dojść do wniosku, że tak widocznie musi być, dla naturalności. Otóż w "Różyczce" ten temat w ogóle nie istnieje. Tu wszystko jest słyszalne, tak po prostu.

 

A teraz rzut oka na inny nowy polski film, oceniony przez wielu krytyków na równi z "Różyczką". "Trick",w reżyserii Jana Hryniaka, wg scenariusza Michała J. Zabłockiego.

Zamysł tego filmu wydaje się czytelny. Chodziło o to, żeby to była taka fajna komedia sensacyjna, coś jak "Vabank", żeby były barwne postacie, walizki z pieniędzmi i piękne kobiety, a do tego magia, iluzja i żeby wszystkim się wydawało inaczej, a na końcu się okazało inaczej.

Dobry zamysł, bo publiczność czeka na taki film. A realizacja? Cóż, nasuwa się tylko jedno określenie - amatorska. Iluzji na ekranie nie osiąga się przez pokazywanie sztuczek magicznych, a suspens i zwrot akcji nie polega na podaniu na koniec informacji, która wcześniej była nieznana.

"Trick" w znakomitej większości składa się z zawiązywania akcji, samej akcji natomiast właściwie nie ma. Jest za to parę puent i rozwiązań zagadek, które wystrzeliwują z hukiem mokrych kapiszonów. Wszystkie wydarzenia w filmie potraktowano zdawkowo i anemicznie, np. akcję drukowania dolarów, tak jakby reżyser mówił - nie, to jeszcze nie o tym jest ten film, dopiero później zobaczycie.

Fabułę zagmatwano nadmiernie, w dodatku źle rozłożone akcenty utrudniają połapanie się w niej - przyciąga się uwagę widza do rzeczy mało istotnych, takich jak wymiana książęk między Profesorem a jego córką, a sedno, czyli treść korespondencji między nimi, pozostawia odłogiem. Czyżby to miał być taki "trick", sztuczka dla widza? Jeśli tak, to nieudana, bo powoduje wyłącznie dezorientację, bez zaciekawienia i bez efektu końcowego.

Roi się w filmie od bzdur i naiwności, takich jak sposób, w jaki wrabia się bohatera w przestępstwo, oraz dziwnych elementów, które nie wiadomo, do czego przypiąć - np. chorobowe objawy u sekretarki prezydenta.

Postaci są płaskie, bez historii, brakuje szerszego kontekstu, przesłania - cały czas filmowy poświęcony jest na realizację wymyślonej (i wymyślnej) kombinacji, no i jakoś się wyrabiają, tylko po co?

I gdzie tu jest komedia? Ma o niej stanowić niespodziewany żart językowy Kosy w finale?

Aż serce się kraje, bo widać, że włożono w film niemało środków i pracy. Z "uczuciem" odtworzone realia więzienne, przyzwoite zdjęcia, dobre role utalentowanych aktorów - Lubosa, Lamży, a oglądanie kreacji Dziędziela to jest jak zawsze duża przyjemność. Potwierdza się po raz kolejny, że najbardziej deficytowym towarem w kinie, zwłaszcza polskim, jest scenariusz.

 

Przyszłość polskiego kina jawi mi się w czarnych kolorach. Niedobitki, proponujące coś ciekawego, dostają od razu po głowie od krytyki. A dyrektor PISF-u w dzienniku "Polska" poleca film "Kołysanka" mówiąc, że to jest "udany pastisz kina grozy". No to nie może być dobrze.


- - - - -

Różyczka, reż. Jan Kidawa-Błoński, Polska 2010   

Trick, reż. Jan Hryniak, Polska 2010   
 


 

pasażer
O mnie pasażer

Produkty, których reklama pojawia się powyżej, to badziewie. Nie polecam. Zdjęcia: © pasażer. Kopiowanie zdjęć z bloga w celach innych niż prywatny użytek domowy wyłącznie za zgodą autora. Po co się powtarzać: → Prawicowa publicystyka środka w formacji młyna → Szkodliwość promieniowania radioaktywnego - cicha rewolucja → Rura II. Decydujące starcie → Kiedy EU-Salon? W kinach:                      zobacz ->  Więcej filmów Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom     Operacja Argo   Anna Karenina  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura